Aktualności
01.09.2021

John Porter: Na Zachodzie miałbym nudne życie

Zespół Me And That Man był jedną z gwiazd tegorocznego Lata na Wypasie. Przed koncertem w olsztyńskim amfiteatrze rozmawialiśmy z Johnem Porterem - prawdopodobnie najsłynniejszym Walijczykiem mieszkającym w Polsce. Wspominał początki swojej kariery i pierwsze wrażenia po przyjeździe do kraju. Opowiedział nam także o muzycznych projektach - tych dawnych, ale i najnowszych. Posłuchajcie!

Foto: Marcin Galon / MOK Olsztyn

John Porter urodził się 15 sierpnia 1950 roku w Wielkiej Brytanii. W poszukiwaniu życiowej drogi w 1976 roku dotarł do Polski, gdzie postanawił osiedlić się na stałe. "Nie miałem żadnego wyobrażenia jak tu jest. (...) Szarość mnie bardzo uderzyła. To było dla mnie bardzo dziwne. Jak się chodziło po ulicy Warszawy, czy nawet Śródmieścia, wtedy było szaro, ciemno i nieprzyjemnie. I jeszcze te stare autobusy załadowane ludźmi..." - wspomina artysta.

Czy z perspektywy czasu żałuje swojego wyboru? "Nie żałuję. Jestem bardzo wdzięczny... w tym sensie, że to tu odkryłem, że jestem muzykiem i potrafię tworzyć piosenki. Na Zachodzie byłbym chyba skazany na wykłady polityczne, a to byłoby trochę nudne życie. Tu mogłem być bardziej rock'n'rollowy".

Początek jego kariery to przede wszystkim współpraca z Korą i Markiem Jackowskim, z którymi współtworzył trio Mannam - Elektryczny Prysznic, gdzie grał na gitarze akustycznej. "Poznałem ich przez Tomasza Tłuczkiewicza. Było chyba Jazz Jamboree i mnie tam zaprosił. Spotkałem się z Markiem, gdy pisał artykuły dla Jazz Forum. Nie wiem dlaczego, bo on nic nie wiedział o jazzie [śmiech]. Marek zaprosił mnie do domu, gdzie spotkałem się z Korą. Wtedy już mówił: przynieś gitarę, bo Tomek bardzo lubi co robię. Przyszedłem do nich, zaczęliśmy grać razem i pomyśleliśmy: to jest coś fajnego, róbmy coś dalej. I robiliśmy - przez dwa lata".

W 1980 roku John Porter zakłada swoją własną formację, którą nazywa po prostu Porter Band. Niedługo potem, w ciągu zaledwie 4 dni, grupa nagrywa swój debiutancki krążek, zatytułowany Helicopters. Mimo problemów z promocją album został dobrze przyjęty przez fanów, a nawet zyskał miano płyty roku w kategorii rock. Zespół jednak dość szybko się rozpada. "Ja chciałem pójść bardziej w nowofalowe klimaty i mam gitarzystę, który chce grać country albo Dire Straits. Tak się nie da po prostu" - tłumaczy John Porter.

W ostatnich latach John Porter chętnie współpracował z innymi muzykami, m.in. Nergalem w projekcie Me And That Man oraz Wojtkiem Mazolewskim, z którym nagrał album Philosophia. Te etapy uważa jednak za zamknięte i planuje się skupić na solowej karierze. "Już mi wystarczy. Nie widzę, abyśmy mogli pójść dalej z tym. Na starość lubię eksperymentować - z Nergalem coś zrobimy, z Mazolewskim zrobimy, z Anitą zrobimy. To jest fajne, bo musisz być otwarty na różne pomysły. Ale teraz muszę się zamknąć i robić swoje".

Ostatnie solowe płyty solowe Portera - Honey Trap oraz Back in Town - miały być częścią tryptyku utrzymanego w podobnej stylistyce. "Mam nadzieję, że to dokończę. Teraz są trudne czasy i wytwórnie fonograficzne na tym nie zarobią, bo ludzie nie kupują płyt. Ale wydaje mi się, że jestem blisko do utargowania dealu z wytwórnią. Jeżeli dobrze pójdzie, to mam nadzieję, że nagram to w tym roku, a wypuszczę w następnym" - mówi John Porter.

Jaki pomysł na nową płytę ma John Porter? "Mam dwie koncepcje. Jedna jest taka bardziej akustyczna, a druga z zespołem (...). Zobaczymy, ale Agata Karczewska na pewno będzie śpiewać na mojej płycie. Już razem zrobiliśmy jeden duet dla Estrady Poznańskiej (...), ona wybrała mnie, ja komponowałem piosenkę, ona pisała swój dziwny tekst i razem nagrywaliśmy. To powinno być niedługo w internecie".

Z Johnem Porterem rozmawiał Karol Kotański.

Przyjaciele - stań się jednym z nich: