Aktualności
05.12.2022

Blues mieszka... na Podlasiu?

Na Warmii nie brakuje sierot po Olsztyńskich Nocach Bluesowych. Miłośnicy gatunku muszą szukać go nieco dalej. Od lat dość popularnym kierunkiem są Suwałki. Tymczasem w identycznej odległości od Olsztyna odbywa się najstarszy festiwal bluesowy w Polsce. W Białymstoku już po raz 37. odbyła się Jesień z Bluesem, a Karol Kotański sprawdził, czy warto się tam wybrać.

Big Creek Slim, foto: NMK

Jesień z Bluesem to najstarsza tego typu impreza w Polsce, organizowana przez Białostocki Ośrodek Kultury. Pierwsza edycja odbyła się w roku 1978, a jej pomysłodawcą był Ryszard "Skiba" Skibiński - ówczesny lider Kasy Chorych. Kilkudniowy festiwal odbywa się zawsze w listopadzie i prezentuje różne odcienie bluesa. To jednak nie tylko muzyka, ale także wystawy fotograficzne, warsztaty i spotkania okolicznościowe...

Nie inaczej było w tym roku. Jedną z atrakcji czekających na festiwalowiczów była wystawa "Wycięte z muzyki" Agi Krysiuk. Każdy uczestnik głównych koncertów, od lat odbywających się w Kinie Forum, mógł podziwiać obrazy i rzeźby stworzone ze starych płyt winylowych. Autorka jest jedynym tego typu twórcą w kraju. Wykorzystuje nienadające się do słuchania płyty i daje im nowe życie. Swoje prace prezentowała już m.in. podczas OFF Festivalu czy Rawy Blues.

Wczesne sobotnie popołudnie przyniosło kolejny oryginalny projekt, celebrujący kulturę czarnej płyty, a przede wszystkim - przybliżający początki bluesa.  Każdy, komu udało się wstać po gorączce piątkowej nocy, mógł się przenieść w czasie o blisko 100 lat! W kameralnej klubokawiarni odbyła się mini-sesja nagraniowa, na wzór tych, które przed erą magnetofonową odbywali etnomuzykolodzy z rodziny Lomaxów, jeżdżąc po plantacjach bawełny i wioskach, gdzie nagrywali mistrzów przedwojennego bluesa.

"To była taka mini sztuka teatralna. Odegraliśmy, z przymrużeniem oka, sesje nagraniową z końca lat 30., z użyciem oryginalnych urządzeń, na których kiedyś muzykę nagrywano, czyli takiej nagrywarki winylowej. Marek Jakubowski przedstawił trochę historii pierwszych nagrań. Jędrzej [Kubiak] zaprezentował jak to wygląda, jak to się odbywa. Moją skromną osobę zaś poprosił o to, żebym zagrał i został nagrany i cieszę się, gdyż z Jędrzejem współpracujemy regularnie i tych nagrań na wspaniałym, zabytkowym sprzęcie już trochę na swoim koncie mamy" - mówił Romek Puchowski, wirtuoz gitary dobro, którego mały recital został wytłoczony w czasie rzeczywistym na 7-calowym singlu.

Posłuchajcie relacji z tego wydarzenia i rozmowy z artystą, w czasie której opowiada m.in. o kulisach powstania wydanej w tym roku płyty Żywioły lasu nagranej... z Kaszubskim Zespołem Pieśni i Tańca "Przodkowianie"

Koncerty na głównej scenie jak zwykle cieszyły się największym zainteresowaniem. W tym roku line-up obfitował w artystów zagranicznych. Na 37. Jesieni z Bluesem zaprezentował się m.in. fiński zespół Micke & Lefty, którego kilka lat temu gościliśmy w stolicy Warmii w ramach Olsztyńskich Dobranocek Bluesowych (czy ktoś jeszcze je pamięta?). Finowie zagrali porywający, akustyczny koncert, który pośród wielu uchodził za najlepszy występ całego festiwalu.

Ale nie brakowało artystów, którzy w Polsce zaprezentowali się po raz pierwszy. Jednym z najbardziej wyczekiwanych był Big Creek Slim. Duńczyk ze swoim trio zaprezentował stylowy, szorstki blues chicagowski, mocno osadzony w afroamerykańskiej tradycji. "Nie chciałbym brzmieć biało, nie miałoby to sensu. Blues został stworzony przez Czarnych i tak czarno powinien brzmieć" - mówił w rozmowie z Karolem Kotańskim.

Muzyk prezentuje dość ortodoksyjne podejście do gatunku. "Dla mnie blues to doświadczenie Afroamerykanów żyjących w Stanach. (...) Jedyny blues którego gram i słucham w domu to czarny blues z lat 60 i ten wcześniejszy, aż do lat 20. To mój ulubiony styl, reszta nie jest dla mnie prawdziwym bluesem, to pseudo-blues. Nie interesuje mnie nowoczesny blues!"

Posłuchajcie, jakie spojrzenie na bluesa ma Marc Rune a.k.a. Big Creek Slim.

Nie lada gratkę dla fanów starego, akustycznego bluesa przygotował także Łukasz Jemioła. W towarzystwie harmonijkarza Bartka Łęczyckiego zakończył festiwal przepięknym, kameralnym recitalem, wykonując przede wszystkim standardy wiejskiego bluesa. "Dużo piszę swoich piosenek, natomiast grając bluesa skupiam się na prezentacji utworów moich mistrzów, którzy moim zdaniem są bardzo niedocenieni. (...) Jeżeli gram taki występ jak dzisiaj to mam wrażenie, że przez piosenki oryginalnie amerykańskie udaje się przenieść do jakiegoś świata. Jeżeli zaczynam grać własny repertuar, już jest to połowa drogi, bo już nie jesteśmy w Ameryce, na Południu i Kokomo... śpiewam po polsku, frazowanie mam polskie... Mam wrażenie, że ludzie po to przychodzą - chcą odpłynąć w inną krainę. I dajemy im to, razem z Bartkiem, przez dźwięki i słowa"

Łukasz Jemioła, niezbyt znany w środowisku, okazał się być wielkim znawcą gatunku, jego historii i świetnym interpretatorem klasycznych kompozycji. "Gram bluesa dłużej niż piosenkę autorską. Wieczorami, jak słucham muzyki lub gram ją sam dla siebie, jest to w 90% blues. Z własnych przekonań nie chciałem wykonywać tej muzyki, bo uważałem, że jako osoba niepochodząca z tamtego kręgu kulturowego, nie bardzo mam prawo wykonywać taki repertuar publicznie" - tłumaczył przyczyny swojej "absencji" w środowisku bluesowym.

37. Jesień z Bluesem pokazała różne oblicza gatunku - i to największa zaleta festiwalu. Znalazło się coś dla tradycjonalistów, jak i zwolenników nieco bardziej nowoczesnych brzmień. O wszystkim nie sposób wspomnieć w krótkim artykule. Jeżeli jesteście ciekawi, posłuchajcie podcastu audycji podsumowującej festiwal.

Relację przygotował Karol Kotański. Fotorelacja: NMK.

Przyjaciele - stań się jednym z nich: